Dziwka. Weszła, zrobiła zamieszanie i wyszła.
– Typowe, zwykła szmata. – Szepnęłam niby do siebie.
– Katherine, kto to był? – Usłyszałam głos w klasie.
– Podobieństwo za małe? Moja siostra, bliźniaczka. – Odpowiedziałam niezbyt grzecznie. Kit wciskany na głupich filmach
– Nie będę z nią w jednej klasie. Ba! W jednym mieście. Wypieprzę sukę tam skąd przyjechała. – Powiedziałam głośno. - Zwalniam się z lekcji z powodów rodzinnych. - Rzuciłam w stronę nauczyciela i wyszłam z sali.
***
Do cholery, odbierz ten pieprzony telefon idioto, powtarzałam sobie w myślach to zdanie już piąty raz.
– Halo? – Usłyszałam.
– Damon! Wszystko w porządku? – Zapytałam.
– Oczywiście, w poniedziałek wracam. – Ucieszyłam się.
– Mamy problem… – Zaczęłam. Milczenie. – Mój sobowtór. Ona żyje.
– Elana? – Był spokojny.
– Tak. I Klaus ma pojawić się tu osobiście.
– God damn it. Może będę szybciej. Nie zrób nic głupiego. Uważaj. Kocham cię.
– Ja ciebie też. - Rozłączyłam się. Akurat skończyły się lekcje. I ona. Gwiazda filmowa. Do jasnej cholery! Obok niej szła Bonnie. Co więcej rozmawiały! Kierowałam się w ich stronę.
– Bonnie? – Zaczęłam niespokojnie.
– Ooo, Kath… – Uśmiechnęła się. Gdyby ktoś zobaczyłby w tej chwili moją minę mógłby powiedzieć, że szok to za mało powiedziane. Mój mózg przeszedł szybkie pranie plus wirowanie. OMFG.
– Nie rozumiemy. Mówiłaś, że jest wredna, a jest odwrotnie. – Wskazała na ”klona”.
– Eleno, w co ty pogrywasz? – Przymrużyłam oczy.
– W nic. Chcę tu zamieszkać. Stworzyć pozory…hymm…życia. – Zaczęła cwaniaczyć.
– Masz cały świat, więc dlaczego tutaj? – Zapytałam. W myślach zaczęłam się śmiać z faktu, że prowadzimy normalną rozmowę.
– Mam tutaj nowe koleżanki, braci Salvatore, ciebie, starego kochanego Klausa. – Uśmiechnęła się wrednie wyliczając na palcach.
– On sprawił, że wróciłaś. Ty byłaś martwa. – Skończyłam.
– Patrz. Nadal jestem martwa. – Klasnęła w dłonie. Po tym po prostu odeszła. Bonnie spojrzała przepraszającym wzrokiem i poszła za nią. Przegryzłam skórę kciuka za złości. Coś mi w tym wszystkim nie pasowało. Było późne popołudnie. Nagle nabrałam ochoty na pewną rzecz. Taka zakazana myśl. Jak alkohol dla gimnazjalistów. Po głowie chodziło mi tylko 36,6. Ze szkoły wychodziła grupka dziewczyn. Trudno. Było ich pięć. Mój refleks i zmysł drapieżcy musiał zadziałać. Wychodziły za róg szkoły. Jednej z nich coś wypadło. Została z tyłu. W chwili gdy się schyliła już byłam przed nią. Zanim zdążyła wydać jakikolwiek dźwięk, ja zanurzyłam kły w jej szyi. Czułam jak wysysam z niej wszystko. Po chwili padła martwa. Robiło się coraz ciemnej. Nadciągały burzowe chmury. Teraz pozwoliłam sobie na zmianę w dzikie zwierzę. Nagle pojawiłam się przed czwórką pozostałych dziewczyn. Zatrzymały się. Uśmiechnęłam się jak szaleniec. Widziałam, że się przestraszyły. Nagle szybko zaatakowałam jedną z nich. Zaczęły piszczeć. Kolejna leżała martwa. Jedna pobiegła w stronę pierwszej ofiary, a dwie pozostałe w przeciwną stronę. Pobiegłam za dwójką. Kilkanaście sekund później już ich nie było na tym świecie. Udałam się za ostatnią. Usłyszałam jej krzyk. Pewnie znalazła zwłoki koleżanki. Zobaczyła mnie w zasięgu swojego wzroku:
– To tylko fikcja. – Zaczęła sobie powtarzać.
– Słońce, to rzeczywistość. – Uśmiechnęłam się.
– Nie zabijaj mnie. – Załkała cicho.
– Jak się nazywasz? – Zapytałam.
– Caroline.
– Słyszałam o tobie. Nasza szkolna gwiazda koszykówki. – Mruknęłam zadowolona. Przyjrzałam się jej. Miała dość długie, kasztanowe włosy, ładną, owalną twarz. Duże usta i zielone oczy dodawały jej uroku kilkuletniej dziewczynki. Nie była zbyt wysoka jak na koszykarkę, choć miała zgrabną figurę.
– Nie umrzesz. – Ugryzłam ją w nadgarstek. Zaczęła się szarpać, choć nie miała ze mną szans. Powoli upadła na ziemię. Nie pozwoliłam jej na to.
– Powiedziałaś, że mnie nie zabijesz. – Wysapała słabo. W oddali było słychać grzmot. Pojawiły się też pierwsze krople deszczu.
– W pewnym sensie kłamałam. Jakby mi mało było kłopotów. – Drugie zdanie powiedziałam sama do siebie. Ugryzłam się w rękę i podałam jej do ust.
– Pij. – Nakazałam. Po chwili sprzeciwu zaczęła. Nie miała szans się ze mną siłować. Uznałam, że wypiła wystarczająco.
– Teraz umrzesz. – Oznajmiłam.
– Dlaczego? – Wstała pełna sił. Chciało jej się płakać.
– Taki mój kaprys. – Zaśmiałam się.
– Moje koleżanki nie żyją. – Próbowała mi się postawić. Uniosłam brew do góry i skręciłam jej kark. Padała. Przerzuciłam ją przez ramię i udałam się do samochodu. Wyłożyłam ciało do bagażnika.
***
Siedziałem przy barze. Byłem wszędzie. W starej posiadłości Salvatorów, w obecnej jak i zabytkowym grobowcu. Nie znalazłem nic przydatnego. Od tamtej pory miota mną na prawo i lewo. Moja rodzina w XVII wieku zajmowała się ‘badaniem’ zjawisk paranormalnych. Mógłby się odnaleźć jakiś dziennik czy inne coś. Jestem wściekły z powodu swojej bezradności. Do tego pasowałoby wrócić do Katherine po tym jak Elana cudownym sposobem zmartwychwstała. Obok mnie usiadł jakiś chłopak. Na oko miał ze dwadzieścia lat. Wyszedłem na zewnątrz. Usiadłem na ławce przed pubem i czekałem aż ten chłopak wyjdzie. Przy okazji zapaliłem. Jedna fajka, druga, cała paczka. Jest. Było po dwudziestej drugiej. Czarnowłosy kierował się do jak mniemam swojego samochodu. Wszędzie panowała głucha cisza. Nawet nie czułem kiedy wysysałem z niego życie. Po chwili upadł. Już chciałem po sobie sprzątnąć kiedy zauważyłem, że moja ofiara jeszcze oddycha.
– Taki jesteś wytrzymały. Trudno, Katherine będzie miała nową zabawkę. – Szepnąłem pod nosem. Przyłożyłem nadgarstek do jego ust, aby zaczął pić. Po chwili odzyskał przytomność.
– Czego szukałeś dziś w grobowcu Salvatore? – Zapytał hardo.
– Skąd…jak się nazywasz? – Zdziwiłem się.
– Marcus Salvatore. - Usłyszawszy to postanowiłem go wykorzystać.
– Możesz mi się przydać. – Powiedziałem i skręciłem mu kark.
– Typowe, zwykła szmata. – Szepnęłam niby do siebie.
– Katherine, kto to był? – Usłyszałam głos w klasie.
– Podobieństwo za małe? Moja siostra, bliźniaczka. – Odpowiedziałam niezbyt grzecznie. Kit wciskany na głupich filmach
– Nie będę z nią w jednej klasie. Ba! W jednym mieście. Wypieprzę sukę tam skąd przyjechała. – Powiedziałam głośno. - Zwalniam się z lekcji z powodów rodzinnych. - Rzuciłam w stronę nauczyciela i wyszłam z sali.
***
Do cholery, odbierz ten pieprzony telefon idioto, powtarzałam sobie w myślach to zdanie już piąty raz.
– Halo? – Usłyszałam.
– Damon! Wszystko w porządku? – Zapytałam.
– Oczywiście, w poniedziałek wracam. – Ucieszyłam się.
– Mamy problem… – Zaczęłam. Milczenie. – Mój sobowtór. Ona żyje.
– Elana? – Był spokojny.
– Tak. I Klaus ma pojawić się tu osobiście.
– God damn it. Może będę szybciej. Nie zrób nic głupiego. Uważaj. Kocham cię.
– Ja ciebie też. - Rozłączyłam się. Akurat skończyły się lekcje. I ona. Gwiazda filmowa. Do jasnej cholery! Obok niej szła Bonnie. Co więcej rozmawiały! Kierowałam się w ich stronę.
– Bonnie? – Zaczęłam niespokojnie.
– Ooo, Kath… – Uśmiechnęła się. Gdyby ktoś zobaczyłby w tej chwili moją minę mógłby powiedzieć, że szok to za mało powiedziane. Mój mózg przeszedł szybkie pranie plus wirowanie. OMFG.
– Nie rozumiemy. Mówiłaś, że jest wredna, a jest odwrotnie. – Wskazała na ”klona”.
– Eleno, w co ty pogrywasz? – Przymrużyłam oczy.
– W nic. Chcę tu zamieszkać. Stworzyć pozory…hymm…życia. – Zaczęła cwaniaczyć.
– Masz cały świat, więc dlaczego tutaj? – Zapytałam. W myślach zaczęłam się śmiać z faktu, że prowadzimy normalną rozmowę.
– Mam tutaj nowe koleżanki, braci Salvatore, ciebie, starego kochanego Klausa. – Uśmiechnęła się wrednie wyliczając na palcach.
– On sprawił, że wróciłaś. Ty byłaś martwa. – Skończyłam.
– Patrz. Nadal jestem martwa. – Klasnęła w dłonie. Po tym po prostu odeszła. Bonnie spojrzała przepraszającym wzrokiem i poszła za nią. Przegryzłam skórę kciuka za złości. Coś mi w tym wszystkim nie pasowało. Było późne popołudnie. Nagle nabrałam ochoty na pewną rzecz. Taka zakazana myśl. Jak alkohol dla gimnazjalistów. Po głowie chodziło mi tylko 36,6. Ze szkoły wychodziła grupka dziewczyn. Trudno. Było ich pięć. Mój refleks i zmysł drapieżcy musiał zadziałać. Wychodziły za róg szkoły. Jednej z nich coś wypadło. Została z tyłu. W chwili gdy się schyliła już byłam przed nią. Zanim zdążyła wydać jakikolwiek dźwięk, ja zanurzyłam kły w jej szyi. Czułam jak wysysam z niej wszystko. Po chwili padła martwa. Robiło się coraz ciemnej. Nadciągały burzowe chmury. Teraz pozwoliłam sobie na zmianę w dzikie zwierzę. Nagle pojawiłam się przed czwórką pozostałych dziewczyn. Zatrzymały się. Uśmiechnęłam się jak szaleniec. Widziałam, że się przestraszyły. Nagle szybko zaatakowałam jedną z nich. Zaczęły piszczeć. Kolejna leżała martwa. Jedna pobiegła w stronę pierwszej ofiary, a dwie pozostałe w przeciwną stronę. Pobiegłam za dwójką. Kilkanaście sekund później już ich nie było na tym świecie. Udałam się za ostatnią. Usłyszałam jej krzyk. Pewnie znalazła zwłoki koleżanki. Zobaczyła mnie w zasięgu swojego wzroku:
– To tylko fikcja. – Zaczęła sobie powtarzać.
– Słońce, to rzeczywistość. – Uśmiechnęłam się.
– Nie zabijaj mnie. – Załkała cicho.
– Jak się nazywasz? – Zapytałam.
– Caroline.
– Słyszałam o tobie. Nasza szkolna gwiazda koszykówki. – Mruknęłam zadowolona. Przyjrzałam się jej. Miała dość długie, kasztanowe włosy, ładną, owalną twarz. Duże usta i zielone oczy dodawały jej uroku kilkuletniej dziewczynki. Nie była zbyt wysoka jak na koszykarkę, choć miała zgrabną figurę.
– Nie umrzesz. – Ugryzłam ją w nadgarstek. Zaczęła się szarpać, choć nie miała ze mną szans. Powoli upadła na ziemię. Nie pozwoliłam jej na to.
– Powiedziałaś, że mnie nie zabijesz. – Wysapała słabo. W oddali było słychać grzmot. Pojawiły się też pierwsze krople deszczu.
– W pewnym sensie kłamałam. Jakby mi mało było kłopotów. – Drugie zdanie powiedziałam sama do siebie. Ugryzłam się w rękę i podałam jej do ust.
– Pij. – Nakazałam. Po chwili sprzeciwu zaczęła. Nie miała szans się ze mną siłować. Uznałam, że wypiła wystarczająco.
– Teraz umrzesz. – Oznajmiłam.
– Dlaczego? – Wstała pełna sił. Chciało jej się płakać.
– Taki mój kaprys. – Zaśmiałam się.
– Moje koleżanki nie żyją. – Próbowała mi się postawić. Uniosłam brew do góry i skręciłam jej kark. Padała. Przerzuciłam ją przez ramię i udałam się do samochodu. Wyłożyłam ciało do bagażnika.
***
Siedziałem przy barze. Byłem wszędzie. W starej posiadłości Salvatorów, w obecnej jak i zabytkowym grobowcu. Nie znalazłem nic przydatnego. Od tamtej pory miota mną na prawo i lewo. Moja rodzina w XVII wieku zajmowała się ‘badaniem’ zjawisk paranormalnych. Mógłby się odnaleźć jakiś dziennik czy inne coś. Jestem wściekły z powodu swojej bezradności. Do tego pasowałoby wrócić do Katherine po tym jak Elana cudownym sposobem zmartwychwstała. Obok mnie usiadł jakiś chłopak. Na oko miał ze dwadzieścia lat. Wyszedłem na zewnątrz. Usiadłem na ławce przed pubem i czekałem aż ten chłopak wyjdzie. Przy okazji zapaliłem. Jedna fajka, druga, cała paczka. Jest. Było po dwudziestej drugiej. Czarnowłosy kierował się do jak mniemam swojego samochodu. Wszędzie panowała głucha cisza. Nawet nie czułem kiedy wysysałem z niego życie. Po chwili upadł. Już chciałem po sobie sprzątnąć kiedy zauważyłem, że moja ofiara jeszcze oddycha.
– Taki jesteś wytrzymały. Trudno, Katherine będzie miała nową zabawkę. – Szepnąłem pod nosem. Przyłożyłem nadgarstek do jego ust, aby zaczął pić. Po chwili odzyskał przytomność.
– Czego szukałeś dziś w grobowcu Salvatore? – Zapytał hardo.
– Skąd…jak się nazywasz? – Zdziwiłem się.
– Marcus Salvatore. - Usłyszawszy to postanowiłem go wykorzystać.
– Możesz mi się przydać. – Powiedziałem i skręciłem mu kark.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz