Pip. Pip. Pip.
- No co tam? – Zapytała wesoło.
- Przemyślałam kwestię spaceru… – Zaczęłam.
- Okej, super. Pod pocztą, za godzinę. – Dokończyła zadowolona Bonn.
- Za półtorej. – Poprawiłam ją.
-
Ok. Buziak. – Powiedziała i rozłączyła się. Odłożyłam swój duży,
niebieski telefon na stół. Myślę, że to zły pomysł wychodzić do świata
zewnętrznego. Nie wiem co się ze mną dzieje. Ostatnio głód jest nie do
zniesienia. Tak jak sprzed kilku wieków, jakbym była nowa. Ale nie
jestem.
Florencja, 1683
Szłam
brukowaną, z ciemnych cegieł uliczką. Po obu stronach ciągnęły się
domy. Na końcu ulicy był bar. Miejsce zabaw, spotkań towarzyskich.
Najczęściej bywali tam panowie. Była ciepła, letnia noc. W latarniach
płonęły niewielkie płomyczki, które dawały dość mało światła. Panował
półmrok. Miałam na sobie piękną, błękitną suknie z aksamitu. W tali
była związana złotą wstążką. Dół był poszerzany. Na górze znajdował się
gorset ze złotymi wstawkami. Na szyi wisiał złoty naszyjnik z niebieskim
oczkiem, a na palcu mój złoty pierścionek. Twarz miałam posypaną
różowym pudrem, a włosy upięte w piękny kok, z którego wystawała
siateczka opadając na część twarzy. Miałam małą torebkę i złote buty
dopasowane do sukni. Byłam głodna. Czekałam tylko jak jakiś „dżentelmen”
będzie próbował ze mną porozmawiać, aż straci życie. Doszłam do baru.
Czekałam pod drzwiami, aż zauważyłam, że zza budynku wychodzą dwaj
mężczyźni. Jeden miał z osiemnaście lat, a drugi dwadzieścia trzy. Byli
bardzo przystojni. Pierwszy miał długie blond włosy i brązowe oczy. Był
pięknie opalony, miał idealne rysy twarzy. Drugi miał kruczoczarne
kręcone włosy, i piękne, błękitne, przenikające spojrzenie. Był
strasznie blady. Obaj byli wysocy. Wtedy nasze oczy się spotkały. Nie
zabiłam ich. Uśmiechnęli się i weszli do środka. Nagle pragnienie
ustąpiło. Wcześniej wyłączyłam uczucia. Byłam bestią. Mogłabym
wymordować całe miasto nie nie mieć wyrzutów sumienia, a w tej jednej
chwili kiedy, najprzystojniejsi mężczyźni na świecie uśmiechnęli się do
mnie, zaczęłam coś czuć.
Od
tamtej pory nie zabijałam. Zdobywałam ludzką krew na inne sposoby.
Teraz też. Boję się, że znowu zapomnę o swoich odczuciach i zabiję
kogoś. A nie darowałabym sobie, jeśli byłby to ktoś mi bliski. Napiłam
się krwi. Odkręciłam butelkę i w sekundzie była pusta. Później następna.
Gardło mi płonęło. To było jak słońce w niepogodę. Łagodzące. Wrzuciłam
jeszcze jedną butelkę z czerwonym płynem do torebki i poszłam do
łazienki poprawić makijaż. Oczy pociągnęłam niebieską kredką i tuszem do
rzęs, a usta błyszczykiem kokosowym. Byłam gotowa. Miałam na sobie
szare jeans i białą tunikę z nadrukiem. Nałożyłam botki, czerwoną kurtkę
i szaliczek tego samego koloru. Wyszłam z domu. Mogłam pójść w
tradycyjny sposób, ale już dawno nie poruszałam się po wampirzemu. W
jednej chwili zaczęłam biec tak szybko, że żadne oczy ludzkie nie mogły
mnie zobaczyć. To jedna z zalet bycia wampirem. Uwielbiam biegać tak
szybko, że wiatr rozwiewa moje włosy. Po chwili byłam niedaleko poczty.
Doszłam do ławki, która stała tuż przed wejściem i czekałam na Bonnie. Po
chwili zauważyłam osóbkę ubraną w czarne rajstopy, spódniczkę w
kwiatuszki, czarną skórkę, szaliczek w panterkę i beżowe buty emu.
- Hej! Idziemy? – Zapytała całując mnie w policzek w międzyczasie.
- Yymh. – Mruknęłam tylko. Szłyśmy w stronę parku. Prawie wcale się nie odzywałam. Myślała o głodzie.
- Katherine, co cie trapi? – Zapytała w końcu Bonnie.
-
Nieważne. – Powiedziałam zapominając z kim rozmawiam. Dziewczyna zauważyła, że
coś jest nie tak. Tą odpowiedzią bardziej tylko zachęciłam jej dobre
serce i chęć pomagania.
-
Wiesz, że przede mną nic nie ukryjesz. Możesz mi powiedzieć o
wszystkim. – Zaczęła. Nastała chwila ciszy. Nie chciałam nic mówić, bo
po pierwsze nie wiedziałam co, a po drugie nie chciałam pogorszyć
sytuacji.
-
Jeśli chcesz wiedzieć to ja też mam tajemnicę. Taką rodzinną. Pytałam
się mamy czy mogę powiedzieć to tobie i mogę. Ale jeśli ty masz przede
mną tajemnice, to… – Nie skończyła zachęcająco.
- Ok, ale ty pierwsza. – Powiedziałam z większym entuzjazmem.
- Dobrze, ale nie tutaj. Chodźmy do mnie do domu. – Zgodziłam się i po dziesięciu minutach byłyśmy u celu:
-
Choć do mojego pokoju. – Powiedziała podekscytowana Bonnie. Miała pokój w
kolorze różu i fioletu. Był to zwykły pokój nastolatki. Szafa, łóżko,
toaletka, biurko, komputer:
- Wierzysz w rzeczy nadprzyrodzone? – Zaczęła. W mojej głowie pojawiła się jedna myśl: Oj, niedobrze…
- Powiedzmy. – Odpowiedziałam udając, że nie jestem zaniepokojona.
- A w czary? – Zapytała.
-
A co, jesteś czarownicą? – Zapytałam niby żartując, ale to jedyna
możliwa odpowiedź na to co ma mi do powiedzenia. Bałam się odpowiedzi:
- Otóż to. Wierzysz mi? – Zapytała.
-
Tak, ale muszę już iść. – Powiedziałam. I znowu zapomniałam. Będzie coś
podejrzewać. Według tych całych legend czarownice zazwyczaj zwalczają
wampiry. Źle, bardzo źle. Zależy mi na jej przyjaźni.
- O co chodzi? – Zapytała zmartwiona Bonnie.
-
O nic, po prostu muszę już iść. Późno się zrobiło. – Powiedziałam. Gdy
byłam już przy drzwiach w jej pokoju musiałam się wrócić:
- Zapomniałam torebki. – Mruknęłam cicho już wyciągając po nią rękę.
- Proszę. - Powiedziała, ale torebka była otwarta i większość rzeczy z niej wypadło.
- Nie, nie, nie…źle. – Mówiłam próbując zakryć rzeczy i szybko wrzucić je do dużej, czarnej torebki.
-
Przestań, ja też mam prawie takie same rzeczy w tore… – Przerwała
milknąc. – Ale czegoś takiego nie mam… – Powiedziała trzymając butelkę z
krwią w ręce. Bardzo źle, tragicznie.
- Oddaj. – Zaczęłam się denerwować.
- Ale co to jest? – Zapytała ciekawska.
- Nieważne, oddaj proszę. – Powiedziałam.
- Ok, to tylko głupia bute…
- Nie dawaj jej tego. – Znikąd pojawiła się matka Bonnie.
- O nie! – Powiedziałam niespokojnie.
- Mamo, to jej. – Powiedziała spokojnie Bonn.
- Wynoś się stąd! – Krzyknęła do mnie jej matka.
- Mamo, o co chodzi?! – Krzyknęła niespokojnie Bonnie.
- Jak dużo wiesz o czarach? – Zapytałam smutno.
- Jestem nowa, wiesz. – Tłumaczyła się.
- Niech jej pani wyjaśni kogo zazwyczaj zwalczacie. – Powiedziałam przegrana.
-
Wiesz córciu, mówiłam ci, że czarodziej to nie jedyne stworzenia
nadprzyrodzone, które chodzą po ziemi. – Zaczęła spokojnie tłumaczyć.
- Tak, mówiłaś mi o różnych innych. – Powiedziała Bonnie.
-
A o których najwięcej? – Zapytała lekko się uśmiechając. Bonnie po chwili
namyśleń spojrzała na mnie przerażonym wzrokiem, który mówił: „ błagam
powiedz, że to nie prawda”. Uśmiechnęłam się smutno:
- Powinnam już iść. – Powiedziałam – Mogę? – Zapytałam cicho wskazując na butelkę.
- Czy to prawda? – Zapytała przerażona Bonnie.
- Znasz odpowiedź. – Mruknęłam na skraju rozpaczy.
- Powiedz to. – Poprosiła.
- Tak, jestem wampirem! Zadowolona? – Wybuchłam krzykiem. Bonnie spuściła wzrok na swoje buty:
- Przepraszam, nie chciałam. – Przeprosiłam spokojniej.
-
Czekaj, mam pytanie. – Powiedziała Bonn i wybiegła na chwilę z pokoju.
Po chwili wróciła ze starą książką. Na moje oko miała ze sto lat.
- Znasz to zdjęcie? – Zapytała otwierając na trzeciej stronie.
- No, wiesz… - Zaczęłam się mieszać.
- Opowiedz mi. Znasz? – Zapytała. Na zdjęciu była rodzina mniej, więcej z XIX wieku, a w oddali blondynka odwrócona tyłem.
- Tak, znam. – Powiedziałam.
- Skąd? – Zapytała zaniepokojona.
- Bo ja jestem na tym zdjęciu. – Powiedziałam cicho.
- Co? – Zapytała zdezorientowana Bonnie.
- A o co chodzi z tym zdjęciem? – Zapytałam.
- To moi przodkowie. – Powiedziała spokojnie.
- Według pamiętników z naszej rodziny przyjaźniłaś się z moją pra babką. – Wtrąciła jej mama.
- Z Minewrą. Tak. Coś nie tak? – Wyjaśniłam i zapytałam.
- Jak zginęła?! – Zapytała oskarżycielsko.
- Co? Przecież...chwilka. Ja jej nie zabiłam! – Krzyknęłam po chwili namysłu.
- Nie masz dowodów. – Powiedziała młoda czarownica.
- Nie wierzysz mi? – Zapytałam.
- Nie. – Odpowiedziała. Krótko i stanowczo. Zabolało.
-
Ale jesteśmy przyjaciółkami! Minewra jako nie jedyna z twojej rodziny
mi zaufała po tym jak się dowiedziała. Uwierz mi, proszę. – Mówiłam nie
panując nad emocjami.
- Nie wiem…- Zaczęła zmieszana Bonnie.
-
Jak to nie wiesz?! Zależy mi na tobie. – Nerwy mi puściły. Moje oczy
zaczęły ciemnieć i robić się malutkie, a na policzkach pojawiały się
jakby żyły okryte cieniutką warstwą skóry. Pokazałam twarz potwora:
- Boże! Twoja twarz! – Pisnęła.
- Nie zapominaj kim jestem. – Powiedziałam spokojniej, głęboko oddychając aby uspokoić emocje.
- Jesteś potworem. – Powiedziała zdecydowana.
- A ty psychopatką, która umie czarować. Jeden do jednego. – Zripostowałam.
- Ale…ty…eee…masz rację. – Jąkała się.
-
Porozmawiajmy spokojnie. Możesz zapytać się o wszystko. Potem dopiero
zdecydujesz sama, bez namowy matki czy chcesz się ze mną przyjaźnić.
Tylko oddaj mi butelkę, bo muszę się napić. Wampir ma nasilone emocje, a
krew uspokaja. – Powiedziałam.
- Fuj. Trzymaj to obrzydlistwo. – Skrzywiła się oddając mi butelkę.
- Pani też niech zostanie. Jedyna okazja, żeby pogadać z żywym mordercą. – Powiedziałam złośliwie.
-
Zostanę. – Powiedziała krótko matka Bonnie. Odkręciłam butelkę i upiłam
dwa łyki. Moja twarz znowu zmieniła się jak przed chwilą, lecz teraz
oczy zrobiły się czerwone i miałam obnażone kły. Jest to różnica jaką
wywołują emocje, a krew.
- Więc jakieś pytania? – Zapytałam zakręcając butelkę.
- Ile masz lat? – Zapytała spokojnie Bonnie.
- Dużo, bardzo dużo. - Uśmiechnęłam się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz