piątek, 21 grudnia 2012

Rozdział III

- Impresjonizm… – Zaczęła nauczycielka, lecz wyłączyłam się. Czułam dziwną energię. Otworzyłam niebieski zeszyt, który leżał na mojej ławce na ostatniej stronie. Urwałam mały kawałek kartki i zaczęłam pisać: Coś jest nie tak. Czujesz? Siedziałam w czwartej ławce w rzędzie pod oknem. Szukałam wzrokiem Bonnie. Zajmowała miejsce w rzędzie pod ścianą także w czwartej ławce. Wystarczyło, że podam liścik przez moją dobrą koleżankę Emmę. Miała kręcone brązowe włosy i niebieskie oczy. Była wysoka. Często mogłam się z nią pośmiać, ale czasem mnie denerwuje. I łatwo namówić ją do zmiany zdania, co często sprawiało mi wiele korzyści:
- Emma, podaj Bonnie. – Szepnęłam wyciągając w jej stronę rękę z zwiniętą karteczką. Ta nie podnosząc wzroku od książki wzięła karteczkę i podała ją dalej. Po chwili widziałam jak Bonn czyta moją wiadomość i podnosi wzrok w moją stronę. Po chwili wzięła długopis i zaczęła odpisywać. W tym czasie przyglądała nam się nauczycielka:
- Bonnie, możesz mi to oddać? – Poprosiła.
- Ale… – Zaczęła próbować tłumaczyć się Bonnie.
- Oddaj, nikt nie zrozumie o co chodzi w tym liściku. – Powiedziałam do przyjaciółki.
- Ale ja zdążyłam odpowiedzieć. – Powiedziała przerażona Bonnie.
- I odpowiedź jest jak rozumiem, nie taka jaka mogłaby być do ujawnienia. – Kontynuowałam konwersację z koleżanką.
- Tak. – Odpowiedziała szybko.
-Przestańcie! Oddaj to. Co tam może być takiego nie do zrozumienia. – Powiedziała zła nauczycielka idąc w stronę Bonnie. Zabrała jej karteczkę. Po chwili popatrzyła na mnie ze zdziwieniem w oczach.
- Co wy za durnoty piszecie? – Zapytała.
- A takie tam… – Zaczęłam mówić.
- Najprawdziwszą prawdę.Wtrącił pewien chłopak, który stał przy drzwiach. Miał kruczoczarne kręcone włosy i błękitne, przenikające spojrzenie. Mężczyzna z mojej przeszłości. Niekontrolowanie szybko wstałam:
- To ty! – Powiedziałam i rzuciłam mu się do gardła. On był szybszy i złapał mnie za kark rzucając mnie na drugi koniec sali. Odbiłam się od ściany i upadłam na podłogę jak mała piłeczka. Szybko się pozbierałam i podbiegłam w nadprzyrodzonym tempie do niego. Złapałam go za rękę i wykręciłam tak, że coś poprzestawiałam mu w kościach. Upadł na podłogę. Stanęłam nad nim zapierając stopę o jego gardło.
- Skarbie, tak się wita starych znajomych? – Zapytał jak zwykle arogancko.
- Damon!

Zbudziłam się z krzykiem. Byłam oblana potem. Dlaczego on mi się przyśnił? Nie mogły to być króliczki i kwiatuszki. Ten sen, ba koszmar oznaczał kłopoty. Nie wiem jeszcze jakie. Spojrzałam na zegarek,który wisiał na niebieskiej ścianie w moim pokoju. Wskazówki pokazywały piątą pięćdziesiąt siedem. Nie ma po co się kłaść jak za godzinę znowu będę musiała wstać. Podniosłam się z łóżka. Podeszłam do szafy, aby wybrać jakieś ubranie. Zdecydowałam się na szare rurki, niebieskie trampki, białą bluzkę z śmiesznym nadrukiem i granatowy sweterek. Poszłam do łazienki wziąć prysznic. Po dziesięciu minutach byłam ubrana. Włosy rozpuściłam na plecy. Tylko grzywkę podpięłam wsuwką. Zrobiłam delikatny makijaż. Użyłam pudru, tuszu do rzęs, niebieskiej kredki i różanego błyszczyka. Spakowałam do czarnej torebki potrzebne mi książki, nałożyłam beżową, skórzaną kurtkę i wyszłam z domu. Po chwili byłam w szkole. W szatni zostawiłam torebkę i wyszłam przed budynek. Schowałam się na gałęziach drzew. Chciałam zabić. Pożywić się. Znowu chciałam ludzkiej krwi, ale w porę przyszło opamiętanie, a raczej ostrzeżenie. Nie, korekta - groźba matki Bonnie. Mam nie tykać nikogo w mieście, a najlepiej na kuli ziemskiej. Postanowiłam więc zapolować na zwierzęta. W pobliskich lasach można trafić na zające, lisy lub sarenki. Po kilku minutach szybkiego biegu stałam w środku lasu. Zamknęłam oczy i wytężyłam słuch. Na wschód usłyszałam szelest. Pobiegłam w tamtą stronę. Po chwili dostrzegłam jedną sarnę. Drapieżnym ruchem złapałam ją i zatopiłam kły w jej skórze. Po chwili byłam nasycona.Postanowiłam wrócić do szkoły. Poszłam po swoją torebkę. W szatni była Emma:
- Hej. – Powiedziała wesoło:
- Co tam? – Zapytałam.
- Tam nic.Odpowiedziała i wyszczerzyła zęby. Przez chwilę patrzyła się na mnie rozbawionym spojrzeniem:
- Co? Jestem gdzieś brudna? – Zapytałam z uśmiechem na twarzy.
- Nie, tylko tak, już nic. – Powiedziała. Dałam jej spokój. Weszłyśmy po schodach na drugie piętro. Znalazłyśmy się pod salą pięćdziesiąt osiem. Usiadłyśmy na ławce przed salą z innymi koleżankami z klasy. Po chwili odezwała się do mnie Bonnie:
- Co ty masz na bluzce? – Zapytała. Spojrzałam w dół. Miałam, co prawda niewielką czerwoną plamę, lecz dobrze widoczną na białej bluzce:
- Krew. - Szepnęłam. Nie wiedziałam, że usłyszy to stojąca za mną wychowawczyni:
- Co takiego? – Zapytała.
- Nie nic, przepraszam. Muszę iść do łazienki. – Powiedziałam pośpiesznie. Wzięłam Bonnie za rękę i pobiegłam w stronę łazienki:
- Cholerstwo nie chce zejść. – Powiedziałam wściekła próbując zmyć czerwone paskudztwo z bluzki.
- Daj, pomogę. – Powiedziała. Zakryła plamę ręką i zaczęła coś szeptać. Po chwili plama zeszła z bluzki i znalazła się na jej ręce.
- Tak chyba lepiej. – Powiedziała myjąc dłoń.
- Tak. Zaklęcie zamiast pralki. Pomocne. - Skwitowałam. - Ćwiczyłaś? – Dodałam.
- Trochę. – Powiedziała.
- I dobrze, bo mam kłopoty. – Mruknęłam spokojnie.
- Jakie? – Bonnie zaczęła wpadać w panikę.
- Jeszcze nie wiem. Myślę, że twoja mama może mi pomóc. – Wyjaśniłam.
- Dobrze. To po szkole idziesz do mnie. – Skończyła. I wyszłyśmy z łazienki. Lekcje były dość nudne. Najpierw angielski. Nudziło mnie to udawanie, że dopiero się uczę. Tak naprawdę znam osiemnaście języków między innymi angielski, portugalski, francuski, niemiecki bułgarski, chiński i wiele innych (znowu ta skromność -,-’ przyp. aut.) Później miałam muzykę, co było nie ciekawsze. Dobrze grałam na fortepianie, skrzypcach, gitarze i saksofonie. Kompozytorów też znam dobrze. Jednego nawet sama zabiłam. Bodajże Berlioza, a Schumann był idiotą. I beznadziejnym kochankiem. Bonnie zauważyła, że się nudzę. Zagadała mnie, za co jej się oberwało.
- Skoro tak chce ci się mówić, może odpowiesz na moje pytania. – Rzuciła jej wredna nauczycielka.
- Ale, proszę pani. Ja tylko… – Próbowała się ratować, lecz wychodziło jej to marnie.
- Ja odpowiem. – Wstałam.
- Dobrze. W którym roku urodził się i zmarł Ludwig von Beethoven? – Zapytała.
- Urodził się 16 grudnia 1770 roku w Bonn, a zamarł 26 marca 1827roku w Wiedniu. – Odpowiedziałam bezbłędnie. Jak ja kocham robić z nauczycieli idiotów.
- Jakie ważne dzieło… – Zaczęła.
- Dziewiąta symfonia, czyli dzisiejszy hymn Europy. – Odpowiedziałam zanim skończyła mówić.
- Chyba z tego pytania nic nie osiągnę. Choć do pianina. – Wskazał na żółty instrument stojący pod ścianą. Usiadła i przygotowałam się do namieszania jej w głowie, zanim podała mi polecenie.


- Coś jeszcze? – Zapytałam.
- Nie nic. Siadaj do ławki i nie rozmawiaj. – Powiedziała zszokowana nauczycielka. Następnie miałam niemiecki. Nudy! Postanowiłam uciec z biologi. Głównie dlatego, że po muzyce cała klasa o mnie plotkowała. Nie lubię być w centrum uwagi. Poszłam do parku. Usiadłam na jednej z drewnianych ławeczek. Była śliczna pogoda. Wszystko budziło się do życia. Nagle zobaczyłam wielkiego,czarnego kruka na jednej z gałęzi. Ptaszysko dziwnie się na mnie patrzyło. Zazwyczaj zwierzęta mnie wyczuwają i nie zbliżają się do mnie, ale z tym wybrykiem natury było coś nie tak. Wstałam i wystraszyłam ptaka. Odleciał. Zauważyłam, że w moją stronę idzie Bonnie:
- Czego uciekłaś? – Zapytała mnie.
- Nudziło mi się. – Odpowiedziałam obojętnie.
-Idziemy? – Zapytałam. Bonnie tylko pokiwała głową. Po dziesięciu minutach drogi byłyśmy u niej. Oczywiście jej mama nie przywitała mnie zbyt ciepło:
- Cześć mamo!Krzyknęła, gdy stałyśmy w drzwiach.
- Jak tam w szkole? – Dobiegł do nas głos za fotela w salonie.
- Dzień dobry. – Powiedziałam. Ta tylko na mnie spojrzała.
- Mamo… – Skarciła ją wzrokiem Bonnie.
- Właściwie mam do pani sprawę. – Powiedziałam.
- Ty do mnie?! Śnisz złotko. – Powiedziała złośliwie.
- Może pani przestać. I tak jestem miła. Gdyby nie to, że pani córka jest dla mnie jak siostra, zabiłabym panią. – Powiedziałam.
- Prędzej ja ciebie. – Warknęła.
- Przestańcie! – Krzyknęła Bonn.
- Do rzeczy. Potrzebuje pomocy, a pani chyba zależy na spokoju w mieście? – Zapytałam.
- Słucham? – W końcu uległa.
- Miałam sen. Śnił mi się Damon. Opowiadałam wam o nim. Wiem,że takie sny nie pojawiają się tak przypadkiem. Nie wiem co on oznaczał. – Wytłumaczyłam.
- Pomogę, ale musisz zostać u nas na noc, jeśli to ma się udać. – Powiedziała.
- Dobrze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz