-
Impresjonizm… – Zaczęła nauczycielka, lecz wyłączyłam się. Czułam
dziwną energię. Otworzyłam niebieski zeszyt, który leżał na mojej ławce
na ostatniej stronie. Urwałam mały kawałek kartki i zaczęłam pisać: Coś jest nie tak. Czujesz?
Siedziałam w czwartej ławce w rzędzie pod oknem. Szukałam wzrokiem Bonnie.
Zajmowała miejsce w rzędzie pod ścianą także w czwartej ławce.
Wystarczyło, że podam liścik przez moją dobrą koleżankę Emmę. Miała
kręcone brązowe włosy i niebieskie oczy. Była wysoka. Często mogłam się z
nią pośmiać, ale czasem mnie denerwuje. I łatwo namówić ją do zmiany
zdania, co często sprawiało mi wiele korzyści:
- Emma, podaj Bonnie. – Szepnęłam wyciągając w jej stronę rękę z zwiniętą
karteczką. Ta nie podnosząc wzroku od książki wzięła karteczkę i podała
ją dalej. Po chwili widziałam jak Bonn czyta moją wiadomość i podnosi
wzrok w moją stronę. Po chwili wzięła długopis i zaczęła odpisywać. W
tym czasie przyglądała nam się nauczycielka:
- Bonnie, możesz mi to oddać? – Poprosiła.
- Ale… – Zaczęła próbować tłumaczyć się Bonnie.
- Oddaj, nikt nie zrozumie o co chodzi w tym liściku. – Powiedziałam do przyjaciółki.
- Ale ja zdążyłam odpowiedzieć. – Powiedziała przerażona Bonnie.
- I odpowiedź jest jak rozumiem, nie taka jaka mogłaby być do ujawnienia. – Kontynuowałam konwersację z koleżanką.
- Tak. – Odpowiedziała szybko.
-Przestańcie!
Oddaj to. Co tam może być takiego nie do zrozumienia. – Powiedziała zła
nauczycielka idąc w stronę Bonnie. Zabrała jej karteczkę. Po chwili
popatrzyła na mnie ze zdziwieniem w oczach.
- Co wy za durnoty piszecie? – Zapytała.
- A takie tam… – Zaczęłam mówić.
-
Najprawdziwszą prawdę. – Wtrącił pewien chłopak, który stał przy
drzwiach. Miał kruczoczarne kręcone włosy i błękitne, przenikające
spojrzenie. Mężczyzna z mojej przeszłości. Niekontrolowanie szybko
wstałam:
-
To ty! – Powiedziałam i rzuciłam mu się do gardła. On był szybszy i
złapał mnie za kark rzucając mnie na drugi koniec sali. Odbiłam się od
ściany i upadłam na podłogę jak mała piłeczka. Szybko się pozbierałam i
podbiegłam w nadprzyrodzonym tempie do niego. Złapałam go za rękę i
wykręciłam tak, że coś poprzestawiałam mu w kościach. Upadł na podłogę.
Stanęłam nad nim zapierając stopę o jego gardło.
- Skarbie, tak się wita starych znajomych? – Zapytał jak zwykle arogancko.
- Damon!
Zbudziłam
się z krzykiem. Byłam oblana potem. Dlaczego on mi się przyśnił? Nie
mogły to być króliczki i kwiatuszki. Ten sen, ba koszmar oznaczał
kłopoty. Nie wiem jeszcze jakie. Spojrzałam na zegarek,który wisiał na
niebieskiej ścianie w moim pokoju. Wskazówki pokazywały piątą
pięćdziesiąt siedem. Nie ma po co się kłaść jak za godzinę znowu będę
musiała wstać. Podniosłam się z łóżka. Podeszłam do szafy, aby wybrać
jakieś ubranie. Zdecydowałam się na szare rurki, niebieskie trampki,
białą bluzkę z śmiesznym nadrukiem i granatowy sweterek. Poszłam do
łazienki wziąć prysznic. Po dziesięciu minutach byłam ubrana. Włosy
rozpuściłam na plecy. Tylko grzywkę podpięłam wsuwką. Zrobiłam delikatny
makijaż. Użyłam pudru, tuszu do rzęs, niebieskiej kredki i różanego
błyszczyka. Spakowałam do czarnej torebki potrzebne mi książki,
nałożyłam beżową, skórzaną kurtkę i wyszłam z domu. Po chwili byłam w
szkole. W szatni zostawiłam torebkę i wyszłam przed budynek. Schowałam
się na gałęziach drzew. Chciałam zabić. Pożywić się. Znowu chciałam
ludzkiej krwi, ale w porę przyszło opamiętanie, a raczej ostrzeżenie.
Nie, korekta - groźba matki Bonnie. Mam nie tykać nikogo w mieście, a
najlepiej na kuli ziemskiej. Postanowiłam więc zapolować na zwierzęta. W
pobliskich lasach można trafić na zające, lisy lub sarenki. Po kilku
minutach szybkiego biegu stałam w środku lasu. Zamknęłam oczy i
wytężyłam słuch. Na wschód usłyszałam szelest. Pobiegłam w tamtą stronę.
Po chwili dostrzegłam jedną sarnę. Drapieżnym ruchem złapałam ją i
zatopiłam kły w jej skórze. Po chwili byłam nasycona.Postanowiłam wrócić
do szkoły. Poszłam po swoją torebkę. W szatni była Emma:
- Hej. – Powiedziała wesoło:
- Co tam? – Zapytałam.
- Tam nic. – Odpowiedziała i wyszczerzyła zęby. Przez chwilę patrzyła się na mnie rozbawionym spojrzeniem:
- Co? Jestem gdzieś brudna? – Zapytałam z uśmiechem na twarzy.
-
Nie, tylko tak, już nic. – Powiedziała. Dałam jej spokój. Weszłyśmy po
schodach na drugie piętro. Znalazłyśmy się pod salą pięćdziesiąt osiem. Usiadłyśmy na
ławce przed salą z innymi koleżankami z klasy. Po chwili odezwała się do
mnie Bonnie:
-
Co ty masz na bluzce? – Zapytała. Spojrzałam w dół. Miałam, co prawda
niewielką czerwoną plamę, lecz dobrze widoczną na białej bluzce:
- Krew. - Szepnęłam. Nie wiedziałam, że usłyszy to stojąca za mną wychowawczyni:
- Co takiego? – Zapytała.
- Nie nic, przepraszam. Muszę iść do łazienki. – Powiedziałam pośpiesznie. Wzięłam Bonnie za rękę i pobiegłam w stronę łazienki:
- Cholerstwo nie chce zejść. – Powiedziałam wściekła próbując zmyć czerwone paskudztwo z bluzki.
-
Daj, pomogę. – Powiedziała. Zakryła plamę ręką i zaczęła coś szeptać. Po
chwili plama zeszła z bluzki i znalazła się na jej ręce.
- Tak chyba lepiej. – Powiedziała myjąc dłoń.
- Tak. Zaklęcie zamiast pralki. Pomocne. - Skwitowałam. - Ćwiczyłaś? – Dodałam.
- Trochę. – Powiedziała.
- I dobrze, bo mam kłopoty. – Mruknęłam spokojnie.
- Jakie? – Bonnie zaczęła wpadać w panikę.
- Jeszcze nie wiem. Myślę, że twoja mama może mi pomóc. – Wyjaśniłam.
-
Dobrze. To po szkole idziesz do mnie. – Skończyła. I wyszłyśmy z
łazienki. Lekcje były dość nudne. Najpierw angielski. Nudziło mnie to
udawanie, że dopiero się uczę. Tak naprawdę znam osiemnaście języków
między innymi angielski, portugalski, francuski, niemiecki bułgarski,
chiński i wiele innych (znowu ta skromność -,-’ przyp. aut.) Później miałam muzykę, co było nie
ciekawsze. Dobrze grałam na fortepianie, skrzypcach, gitarze i
saksofonie. Kompozytorów też znam dobrze. Jednego nawet sama zabiłam.
Bodajże Berlioza, a Schumann był idiotą. I beznadziejnym kochankiem. Bonnie
zauważyła, że się nudzę. Zagadała mnie, za co jej się oberwało.
- Skoro tak chce ci się mówić, może odpowiesz na moje pytania. – Rzuciła jej wredna nauczycielka.
- Ale, proszę pani. Ja tylko… – Próbowała się ratować, lecz wychodziło jej to marnie.
- Ja odpowiem. – Wstałam.
- Dobrze. W którym roku urodził się i zmarł Ludwig von Beethoven? – Zapytała.
-
Urodził się 16 grudnia 1770 roku w Bonn, a zamarł 26 marca 1827roku w
Wiedniu. – Odpowiedziałam bezbłędnie. Jak ja kocham robić z nauczycieli
idiotów.
- Jakie ważne dzieło… – Zaczęła.
- Dziewiąta symfonia, czyli dzisiejszy hymn Europy. – Odpowiedziałam zanim skończyła mówić.
-
Chyba z tego pytania nic nie osiągnę. Choć do pianina. – Wskazał na
żółty instrument stojący pod ścianą. Usiadła i przygotowałam się do
namieszania jej w głowie, zanim podała mi polecenie.
- Coś jeszcze? – Zapytałam.
-
Nie nic. Siadaj do ławki i nie rozmawiaj. – Powiedziała zszokowana
nauczycielka. Następnie miałam niemiecki. Nudy! Postanowiłam uciec z
biologi. Głównie dlatego, że po muzyce cała klasa o mnie plotkowała. Nie
lubię być w centrum uwagi. Poszłam do parku. Usiadłam na jednej z
drewnianych ławeczek. Była śliczna pogoda. Wszystko budziło się do
życia. Nagle zobaczyłam wielkiego,czarnego kruka na jednej z gałęzi.
Ptaszysko dziwnie się na mnie patrzyło. Zazwyczaj zwierzęta mnie
wyczuwają i nie zbliżają się do mnie, ale z tym wybrykiem natury było
coś nie tak. Wstałam i wystraszyłam ptaka. Odleciał. Zauważyłam, że w
moją stronę idzie Bonnie:
- Czego uciekłaś? – Zapytała mnie.
- Nudziło mi się. – Odpowiedziałam obojętnie.
-Idziemy?
– Zapytałam. Bonnie tylko pokiwała głową. Po dziesięciu minutach drogi
byłyśmy u niej. Oczywiście jej mama nie przywitała mnie zbyt ciepło:
- Cześć mamo! – Krzyknęła, gdy stałyśmy w drzwiach.
- Jak tam w szkole? – Dobiegł do nas głos za fotela w salonie.
- Dzień dobry. – Powiedziałam. Ta tylko na mnie spojrzała.
- Mamo… – Skarciła ją wzrokiem Bonnie.
- Właściwie mam do pani sprawę. – Powiedziałam.
- Ty do mnie?! Śnisz złotko. – Powiedziała złośliwie.
- Może pani przestać. I tak jestem miła. Gdyby nie to, że pani córka jest dla mnie jak siostra, zabiłabym panią. – Powiedziałam.
- Prędzej ja ciebie. – Warknęła.
- Przestańcie! – Krzyknęła Bonn.
- Do rzeczy. Potrzebuje pomocy, a pani chyba zależy na spokoju w mieście? – Zapytałam.
- Słucham? – W końcu uległa.
-
Miałam sen. Śnił mi się Damon. Opowiadałam wam o nim. Wiem,że takie sny
nie pojawiają się tak przypadkiem. Nie wiem co on oznaczał. – Wytłumaczyłam.
- Pomogę, ale musisz zostać u nas na noc, jeśli to ma się udać. – Powiedziała.
- Dobrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz