Cisza. Siedziałam w swoim obszernym salonie. Piłam czerwone wino patrząc
na martwe ciało leżące przede mną. Słychać było tylko trzask ognia w
kominku i tykanie zegara. Nie ruszałam się tak od dwóch godzin. Nagle
usłyszałam chlust powietrza. Moja ofiara odzyskała przytomność. Zaczęła
rozglądać się po pokoju aż jej wzrok natknął się na mnie:
- Gdzie ja jestem? – Zapytała.
- U mnie w domu. Jak się czujesz? – Bawiło mnie to. Caroline mogła przez chwilę pomyśleć, że się o nią martwię. – Co to za zapach? – Była rozdrażniona.
Wskazałam na kieliszek obok mnie. Nie odrywała od niego wzroku. Powoli, na czworaka zbliżała się do stolika z naczyniem. Gdy znalazł się w zasięgu jej ręki chwyciła go. Powąchała zawartość po czym wypiła ją. Na jej twarz wdarł się grymas obrzydzenia. Jednak po chwili jej mina mówiła co innego:
- Chcesz więcej? – Uniosłam brew. Pokiwała głową potwierdzając. Jednak zamiast szukać czerwonej cieczy zapytała:
- Co się ze mną dzieje?
- Przemieniłaś się. – Zaśmiałam się w duchu.
- W co? – W jej głosie można było usłyszeć determinację.
- W wampira. – Powiedziałam bez emocji. W jej oczach widać było, że przypominała sobie mój atak na nią i jej koleżanki.
***
- Więc jakie są twoje korzenie? – Zapytałem po tym jak Marcus ogarnął swoje zmasakrowane ciało.
- Jestem ostatnim potomkiem Salvator’ów w prostej linii. – Powiedział.
- Dobrze wiedzieć. – Skwitowałem. Patrzył na mnie zdziwiony.
- Czy ty przypadkiem nie powinieneś wąchać kwiatów od spodu? – Zapytał. – W dodatku od jakiś pięciuset lat? - Dodał. Zaśmiałem się.
- Sam bym tego nie ujął lepiej. - Uśmiechnąłem się. - Ładniej pachną od góry. – Dodałem.
- Czy ja teraz jestem tym…wrrr…czymś? – Zapytał z obrzydzeniem.
- Zabawny z ciebie koleś Marcus. – Poklepałem go po ramieniu. – Chodź. – Wskazałem na drzwi.
***
- Gotowa? – Zapytałam stojąc z kluczykami w ręku.
- Uważasz, że to dobry pomysł? – Bąknęła cicho.
- Jasne. To banda świrów. Będą cię błagać, żebyś ich ugryzła czy zmieniła. Nawet jeśli kogoś zabijesz nikt nie będzie za nimi płakać. – Wyjaśniam. Zerknęła jeszcze na swoje odbicie w lustrze i skierowała się w moją stronę. Nawet ładnie ją ubrałam. Miała czarne szpilki, rurki w kolorze wina oraz czarną koszulę. Przy jej kołnierzyku przyczepiono złote ćwieki. Dopełnieniem były złote kolczyki, zegarek oraz kopertówka. Włosy rozczesała, a robiąc makijaż postawiła na smoky-eyes. Ja natomiast ubrałam czarne rurki i kobaltowy sweterek. Na nogi założyłam wysokie, czarne czółenka na słupku. Obcas i platforma były w kolorze mojego swetra. Wzięłam czarną torebkę na ramię. Włosy związałam w sztywny, wysoki kucyk, a grzywkę podpięłam do tyłu. Postawiłam na delikatny makijaż. Wsiadłyśmy do mojego ukochanego samochodu. Przez półtorej godziny jazdy nie odezwałyśmy się do siebie ani słowem. Jeszcze ją do siebie przekonam. W końcu parkowałam pod klubem w nazwie z wampirem. Nazwa przyciągnęła tu dużo idiotów, którzy wierzą w nasze istnienie. W sumie mają rację.
- Za dwie godziny spotkamy się tutaj. Jak coś to dzwoń. – Zwróciłam się do Caroline. Po chwili już jej nie było. Także chciałam ponieść się instynktowi. Niestety moje plany przerwał znajomy mi głos:
- Siema siostra! – Zobaczyłam zupełnie pijaną Elenę. Boże, mój świat się wali.
- Chodź, baw się ze mną! – Przekrzykiwała muzykę. Raz się żyje. Wyrywałyśmy facetów i żywiłyśmy się nimi. Tańczyłam, śpiewałam. W końcu usiadłyśmy przy wolnym stoliku na czerwonych kanapach. Sącząc wino zapytałam:
- Stefan wie, że żyjesz? – Jeśli mi odpowie wyciągnę z niej wszystko. Po chwili ciszy usłyszałam:
- Nie.
- Nie chcesz do niego wrócić? – Zapytałam.
- Nie wiem. To z winy Klausa. Nie chce go rozpraszać.
- Kanalia. – Warknęłam. – Co on ci obiecał? – Nie odpowiedziała. – Mogę ci pomóc… – Usłyszałam hałas. Caro trochę przesadziła. Odciągnęłam ją od prawie martwego faceta. Zaprowadziłam ją do samochodu. Wróciłam jeszcze na chwilę do środka, ale po Elenie nie było śladu. Jednak nie była tak pijana jak mi się wydawało. Wróciłam do domu. Zaczęłam zastanawiać się co zrobić jutro z Caroline.
- Dasz radę jutro pójść do szkoły? – Zapytałam jej.
- Spoko. Najwyżej spalą mnie na stosie.
Zaśmiałam się. Ona jednak ma poczucie humoru.
- Mam takie pytanie… – Zaczęła. – Czego ty się nie błyszczysz w słońcu? – Zakończyła.
- Bo to nie Zmierzch. My płoniemy na słońcu.
- Więc jak ja mam… – Zaczęłam grzebać po szkatułkach z biżuterią. Po chwili znalazłam srebrną bransoletkę.
- Będzie cię chronić. Nie zdejmuj jej. – Podałam jej świecidełko. Wpadłam na pewien pomysł.
- Możemy iść tylko na końcowe lekcje. – Powiedziałam wyjmując z barku dwa litry czystej. Zobaczyłam tylko uśmieszek na jej twarzy. Dalej obraz stawał się coraz bardziej niewyraźny.
***
Otworzyłam oczy. Oczywiście był to zły pomysł. Nawet wampiry cierpią czasem na kaca. Spojrzałam na zegarek. Była dziesiąta. Caroline spała z głową zwisającą z kanapy. Chciałam się zaśmiać, ale uświadomiłam sobie, że wcale nie znajduję się w lepszej pozycji. Podniosłam się i udałam pod prysznic. Po trzydziestu minutach ogarnęłam się. Zauważyłam, że Caro już nie śpi. Poszłam do kuchni w celu wyjęcia z lodówki dwóch worków krwi. Pomaga na kaca. Po chwili przyszła Caroline. Podałam jej nasz lek.
- Ogarnięta? – Zapytała.
- Tak. Chodź. Jedziemy do szkoły. – Złapałam za klucze. Chciałam zobaczyć się z Bonnie i nie wierzę, że o niej pomyślałam, z Eleną. Niestety żadnej z nich nie było w szkole. Za to wszyscy mówili o śmierci dziewczyn z drużyny koszykarskiej. Caroline poczuła się nieswojo.
- Chcesz iść? – Zapytałam kiedy kolejna osoba podeszła do niej i chciała wyrazić smutek z powodu straty jej przyjaciółek. Pokiwała potwierdzająco głową. Po chwili szłam w kierunku swojego samochodu. Zauważyłam, że ktoś stoi o niego oparty. Pisnęłam:
- Damon! – Wpadłam mu w ramiona. Zanim się odezwał pocałowałam go. Nie miał mi tego za złe.
- Nareszcie mogę cię skosztować. – Wymruczał wprost do mojego ucha. Zachichotałam słodko. Co czuję, że dzisiejsza noc będzie dłuuuga.
- Gdzie ja jestem? – Zapytała.
- U mnie w domu. Jak się czujesz? – Bawiło mnie to. Caroline mogła przez chwilę pomyśleć, że się o nią martwię. – Co to za zapach? – Była rozdrażniona.
Wskazałam na kieliszek obok mnie. Nie odrywała od niego wzroku. Powoli, na czworaka zbliżała się do stolika z naczyniem. Gdy znalazł się w zasięgu jej ręki chwyciła go. Powąchała zawartość po czym wypiła ją. Na jej twarz wdarł się grymas obrzydzenia. Jednak po chwili jej mina mówiła co innego:
- Chcesz więcej? – Uniosłam brew. Pokiwała głową potwierdzając. Jednak zamiast szukać czerwonej cieczy zapytała:
- Co się ze mną dzieje?
- Przemieniłaś się. – Zaśmiałam się w duchu.
- W co? – W jej głosie można było usłyszeć determinację.
- W wampira. – Powiedziałam bez emocji. W jej oczach widać było, że przypominała sobie mój atak na nią i jej koleżanki.
***
- Więc jakie są twoje korzenie? – Zapytałem po tym jak Marcus ogarnął swoje zmasakrowane ciało.
- Jestem ostatnim potomkiem Salvator’ów w prostej linii. – Powiedział.
- Dobrze wiedzieć. – Skwitowałem. Patrzył na mnie zdziwiony.
- Czy ty przypadkiem nie powinieneś wąchać kwiatów od spodu? – Zapytał. – W dodatku od jakiś pięciuset lat? - Dodał. Zaśmiałem się.
- Sam bym tego nie ujął lepiej. - Uśmiechnąłem się. - Ładniej pachną od góry. – Dodałem.
- Czy ja teraz jestem tym…wrrr…czymś? – Zapytał z obrzydzeniem.
- Zabawny z ciebie koleś Marcus. – Poklepałem go po ramieniu. – Chodź. – Wskazałem na drzwi.
***
- Gotowa? – Zapytałam stojąc z kluczykami w ręku.
- Uważasz, że to dobry pomysł? – Bąknęła cicho.
- Jasne. To banda świrów. Będą cię błagać, żebyś ich ugryzła czy zmieniła. Nawet jeśli kogoś zabijesz nikt nie będzie za nimi płakać. – Wyjaśniam. Zerknęła jeszcze na swoje odbicie w lustrze i skierowała się w moją stronę. Nawet ładnie ją ubrałam. Miała czarne szpilki, rurki w kolorze wina oraz czarną koszulę. Przy jej kołnierzyku przyczepiono złote ćwieki. Dopełnieniem były złote kolczyki, zegarek oraz kopertówka. Włosy rozczesała, a robiąc makijaż postawiła na smoky-eyes. Ja natomiast ubrałam czarne rurki i kobaltowy sweterek. Na nogi założyłam wysokie, czarne czółenka na słupku. Obcas i platforma były w kolorze mojego swetra. Wzięłam czarną torebkę na ramię. Włosy związałam w sztywny, wysoki kucyk, a grzywkę podpięłam do tyłu. Postawiłam na delikatny makijaż. Wsiadłyśmy do mojego ukochanego samochodu. Przez półtorej godziny jazdy nie odezwałyśmy się do siebie ani słowem. Jeszcze ją do siebie przekonam. W końcu parkowałam pod klubem w nazwie z wampirem. Nazwa przyciągnęła tu dużo idiotów, którzy wierzą w nasze istnienie. W sumie mają rację.
- Za dwie godziny spotkamy się tutaj. Jak coś to dzwoń. – Zwróciłam się do Caroline. Po chwili już jej nie było. Także chciałam ponieść się instynktowi. Niestety moje plany przerwał znajomy mi głos:
- Siema siostra! – Zobaczyłam zupełnie pijaną Elenę. Boże, mój świat się wali.
- Chodź, baw się ze mną! – Przekrzykiwała muzykę. Raz się żyje. Wyrywałyśmy facetów i żywiłyśmy się nimi. Tańczyłam, śpiewałam. W końcu usiadłyśmy przy wolnym stoliku na czerwonych kanapach. Sącząc wino zapytałam:
- Stefan wie, że żyjesz? – Jeśli mi odpowie wyciągnę z niej wszystko. Po chwili ciszy usłyszałam:
- Nie.
- Nie chcesz do niego wrócić? – Zapytałam.
- Nie wiem. To z winy Klausa. Nie chce go rozpraszać.
- Kanalia. – Warknęłam. – Co on ci obiecał? – Nie odpowiedziała. – Mogę ci pomóc… – Usłyszałam hałas. Caro trochę przesadziła. Odciągnęłam ją od prawie martwego faceta. Zaprowadziłam ją do samochodu. Wróciłam jeszcze na chwilę do środka, ale po Elenie nie było śladu. Jednak nie była tak pijana jak mi się wydawało. Wróciłam do domu. Zaczęłam zastanawiać się co zrobić jutro z Caroline.
- Dasz radę jutro pójść do szkoły? – Zapytałam jej.
- Spoko. Najwyżej spalą mnie na stosie.
Zaśmiałam się. Ona jednak ma poczucie humoru.
- Mam takie pytanie… – Zaczęła. – Czego ty się nie błyszczysz w słońcu? – Zakończyła.
- Bo to nie Zmierzch. My płoniemy na słońcu.
- Więc jak ja mam… – Zaczęłam grzebać po szkatułkach z biżuterią. Po chwili znalazłam srebrną bransoletkę.
- Będzie cię chronić. Nie zdejmuj jej. – Podałam jej świecidełko. Wpadłam na pewien pomysł.
- Możemy iść tylko na końcowe lekcje. – Powiedziałam wyjmując z barku dwa litry czystej. Zobaczyłam tylko uśmieszek na jej twarzy. Dalej obraz stawał się coraz bardziej niewyraźny.
***
Otworzyłam oczy. Oczywiście był to zły pomysł. Nawet wampiry cierpią czasem na kaca. Spojrzałam na zegarek. Była dziesiąta. Caroline spała z głową zwisającą z kanapy. Chciałam się zaśmiać, ale uświadomiłam sobie, że wcale nie znajduję się w lepszej pozycji. Podniosłam się i udałam pod prysznic. Po trzydziestu minutach ogarnęłam się. Zauważyłam, że Caro już nie śpi. Poszłam do kuchni w celu wyjęcia z lodówki dwóch worków krwi. Pomaga na kaca. Po chwili przyszła Caroline. Podałam jej nasz lek.
- Ogarnięta? – Zapytała.
- Tak. Chodź. Jedziemy do szkoły. – Złapałam za klucze. Chciałam zobaczyć się z Bonnie i nie wierzę, że o niej pomyślałam, z Eleną. Niestety żadnej z nich nie było w szkole. Za to wszyscy mówili o śmierci dziewczyn z drużyny koszykarskiej. Caroline poczuła się nieswojo.
- Chcesz iść? – Zapytałam kiedy kolejna osoba podeszła do niej i chciała wyrazić smutek z powodu straty jej przyjaciółek. Pokiwała potwierdzająco głową. Po chwili szłam w kierunku swojego samochodu. Zauważyłam, że ktoś stoi o niego oparty. Pisnęłam:
- Damon! – Wpadłam mu w ramiona. Zanim się odezwał pocałowałam go. Nie miał mi tego za złe.
- Nareszcie mogę cię skosztować. – Wymruczał wprost do mojego ucha. Zachichotałam słodko. Co czuję, że dzisiejsza noc będzie dłuuuga.